Znajdź swoje miejsce w świecie yaoi.
-Bo tego chciałeś - powiedział, wpatrując mu się w oczy. Nawet jeżeli jeszcze o tym nie wiesz, dopowiedział sobie w głowie. Stanął nad nim, trzymając w dłoni butelkę wody. Złapał go za ramię, by podciągnąć go z kanapy. Nie ma teraz siedzenia. Owszem, było wygodnie, ale nie tego chciał Lucyfer. Odkręcił butelkę, po czym wylał jej zawartość, nie na siebie, tylko na blondyna. - Całkiem seksownie - ocenił.
Offline
Aż zamarł nie wiedząc co się stało.
-Ty... jesteś jakiś psychiczny?- syknął z oburzeniem, odgarniając mokre włosy na tył głowy.
-I co ja niby chciałem? Przyjść tutaj żebyś mnie oblał wodą?- chciał się od niego odsunąć, więc cofnął się o krok. Niestety zapomniał że stoi za nim kanapa więc wpadł na nią z cichym jękiem.
Offline
Psychiczny. No proszę. Zawsze mogło być gorzej. Wielu Bogów musiało być psychicznych, w końcu pozwolili żyć na tym świecie ludziom. To chyba dobry znak. Przynajmniej dla niego. Lucyfer przysunął się bliżej i oparł jedną dłonią o kanapę obok głowy blondyna. Owiał jego ucho gorącym oddechem, po czym wyszeptał:
-Jeżeli psychiczny, znaczy seksowny to owszem.
Podniósł się tak, by stać teraz w pozycji, dzięki której miał jego nogi pomiędzy swoimi, uniemożliwiając mu jakikolwiek ruch.
-Chciałeś tutaj przyjść, bo jestem cholernie pociągający i w jakiś sposób to na ciebie zadziałało...
Offline
Oh, imiona. Westchnął cicho, zasysając własne usta. Przymrużył delikatnie oczy, po czym ukłonił się bardzo delikatnie, prawie, że niezauważalnie.
-Lucyfer - powiedział, a na jego twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech. W sumie, lubił swoje imię. Lubił jego nietuzinkowość. Bo kto niby znał dwóch Lucyferów? Jezusów, na dodatek.
Offline
-Lincoln- syknął niemal od razu. Oh. Dobrze znał tego pana. Oczywiście nie osobiście, lecz z opowieści. Sapnął cicho osuwając się nieco na kanapie, by zwiększyć między nimi odległość. Założył nogę na nogę, nie przejmując tym, że ociera się niemal przy każdym ruchu o wnętrze nóg bruneta. Teraz miał tą przewagę, że znał jego nazwisko, a ten nie znał jego.
Offline
Uniósł pytająco brwi.
-Jestem sławny, tak? - zapytał, uśmiechając się łobuzersko.
Może i Jesus nie znał imienia nowo poznanego blondyna, ale z drugiej strony pojawiało się pytanie, po co mu ono? W końcu przecież i tak by je zapomniał. Albo pomylił. Albo... nie, imiona nie były potrzebne. Rozmawiać, gimnastykować się czy grać w bierki można było bez znajomości imion. On będzie nazywał go blondynem. I tyle.
Offline
-Tak o mnie mówią? - zapytał, ukazując rząd równych, białych zębów. Zaśmiał się krótko. - No proszę, tego jeszcze nie słyszałem.
Zrobiło mu się wesoło. Trudno powiedzieć czy to przez E, które brał przed kolacją, czy może zwyczajowo miał dobry humor. Nie, to chyba to pierwsze. Drugie zdarzało się zbyt rzadko. Bo nawet jesli dobry humor miał, mało kto by się zorientował, że tak jest.
Offline
Łamacz serce. To może za dużo powiedziane. On przecież nikomu nie dawał żadnej nadziei. Z góry reguły były ustalone. Czy kiedykolwiek powiedział, że chce czegoś więcej? Nigdy. Dlatego nie rozumiał, niektórych mężczyzn, którzy pytali kiedy następny raz, czy spotkają się jutro... Gdyby chciał, to od razu zaproponowałby, żeby ktoś z nim zamieszał. Na cholerę męczyć się z dojazdami.
-Nie mogę - powiedział, mocniej zaciskając nogi.
Offline
-Zdrętwiałem od tego twojego chłodu - powiedział, przewracając oczami. Po chwili jednak odsunął się, teatralnie wskazując chłopakowi drzwi. Gdzie kto widział, żeby pan Lucyfer Lincoln brał kogokolwiek na siłę? Toż to nie gwałciciel. To jegomość, o którego się biją, a jak!
Offline
Prychnął w odpowiedzi podnosząc się z kanapy. Mokra koszula przykleiła się do jego klatki piersiowej. Spojrzał krytycznie na materiał, a następnie na Lucyfera, mrużąc gniewnie powieki.
-Tylko miło by było gdybyś mi dał coś suchego na przebranie- mruknął. Doprawdy. Akcja z wodą była niezwykle dziecinnym zagraniem.
Offline
-Rozumiem. Potrzebny Ci pretekst, żebyś mógł tu wrócić. Żeby nie było, żeś taki łatwy - powiedział, uśmiechając się w złośliwy, choć nadal przyjemny w widoku uśmiech. Ruszył w kierunku swojej szafy, gdzieś w połowie drogi skinął na niego, aby ten poszedł za nim. Sam opadł na łóżko, krzyżując ręce pod głowa. - Weź sobie coś - dodał, patrząc wymownie na szafę.
Offline