Znajdź swoje miejsce w świecie yaoi.
Nerwowo poprawił swoje włosy, zastanawiając się, co też powinien mu odpowiedzieć. Zupełnie nie wiedział ile powinien mu powiedzieć. Bo podejrzewał, że niezbyt mu się to podoba.
- Dużo. - odpowiedział, wzruszając ramionami. - Byłem przy tobie prawie zawsze od wypadku. Nie przejmuj się tym, niemalże każdy ma podobnie. Nie powinienem ci w ogóle mówić, kim jestem.
Offline
To raczej nie poprawiło mu humoru. Fakt, że miał swojego własnego szpiega nie był zbytnio pocieszający. Kiedy w końcu dojechał na miejsce, otworzył drzwi i wjechał do mieszkania.
-Jeśli masz ochotę popatrzeć jak sikam to chodź, pewnie i tak już widziałeś - powiedział z przekąsem, nie mogąc po prostu powstrzymać kąśliwości. To było silniejsze od niego.
Offline
Słysząc jego słowa, westchnął przeciągle.
- Przestań. Przecież nigdy nie chodziłem za tobą do toalety, ani cię nie podglądałem, czy coś... - mruknął, a na samą myśl o czymś takim, na jego policzkach pojawiły się delikatne rumieńce. Stał w drzwiach, zupełnie nie mając pojęcia, czy ma wejść do środka, czy też nie. Sam już się pogubił, co powinien robić, jak się zachować.
Offline
Spojrzał na niego z dezaprobatą.
-No wiesz, mieć takie możliwości i nie wykorzystać ich - zaśmiał się, po chwili cmokając kilkakrotnie. - No wejdź, wejdź, usiądź sobie gdzie tam chcesz.
Zbyt wielu możliwości to chłopak nie miał, bo w salonie była tylko kanapa, jeżeli chodziło o coś, na czym można było usiąść. Jesse pojechał do łazienki. Bedąc na wózku, nawet takie durne sprawy nie były wcale proste. Coś, co powinniśmy robić ledwo rejestrując to w ciągu naszego dnia było czasami bardzo męczące, szczególnie w środku nocy, gdy najpierw trzeba było z łózka przetransportować się na wózek, tylko po to by z niego zejść. Durne, naprawdę durne.
Offline
Przesunął palcami po swoich zaróżowionych policzkach, zagryzajac lekko dolną wargę.
- W porządku. - mruknął cicho, zamykajac za sobą drzwi. - Nigdy nie zrobiłbym czegoś podobnego. - dodał jeszcze, przewracając oczami. Przecież on po prostu taki nie był.
Usiadł na kanapie, czekając, aż ten do niego wróci.
Offline
Jesse wyjechal z łazienki jakiś czas później. Pojawił się w salonie i z wózka zsunąl się na ziemię, by stamtąd móc posadzić swoje cztery litery na kanapie. Podciągnął nogi do góry i oparł je na stole. Położył głowę na oparciu kanapy, by w końcu przekręcić ją w stronę anioła. Uśmiechnął się kącikiem ust.
-Dlaczego akurat ja, co? - zapytał.
Offline
Patrzył na jego poczynania z lekkim uśmiechem. Wiedział, że Jesse nieźle sobie radzi. I naprawdę musiał mu to przyznać.
- Co masz na myśli? - zapytał, unosząc lekko brwi. Zsunął trampki z nóg i usiadł po turecku, przodem do niego. Przecież to pytanie mogło tak naprawdę dotyczyć wszystkiego.
Offline
W sumie to pytał o wiele rzeczy. O to dlaczego akurat on miał wypadek, dlaczego akurat jemu kuracja nic nie pomogła, dlaczego Oliver zajmuje się własnie nim. Mimo to tylko ściągną brwi i wzruszył ramionami. Może lepiej nie wiedzieć...
-Już nie ważne - odparł po jakimś czasie, przymykając oczy. Spróbował nie myśleć o bólu nóg, jednak był nieznośny. Sięgnął do kieszeni i łyknął swoje proszki. Wiedział, że bierze ich za dużo, ale co z tego? Kto mu niby zabroni? Skoro i tak nie czuł nóg, to bólu też mogłby nie czuć.
Offline
Oliver chętnie by na te wszystkie pytania odpowiedział. No ale cóż, skoro Jesse jednak nie chciał...
- Czekaj. - mruknął, powstrzymując jego rękę, by ten nie wziął tych swoich tabletek. - Boli? - zapytał krótko, unosząc lekko brwi. Przecież wystarczyło mu o tym powiedzieć, a on by zatrzymał ból. A Jesse wcale nie musiałby się tak tym truć.
[to z tabletkami mi się z Housem skojarzyło xD]
Offline
-Nie - powiedział z przekąsem, odpychając jego dłoń, by wziąć leki. - Ale są tak smaczne, że faszeruje się nimi dla frajdy.
Złośliwość trzymała się go od wypadku. W ten sposób łatwiej było mu znosić ludzką kpinę albo jeszcze gorzej, tę ich litość. Kiedy był perfidny i złośliwy mógł po prostu o nich nie myśleć. Zajmował się sobą. To nic, że resztę od siebie odtrącał. Coś za coś.
[Zgadłaś xd Oglądam od tygodnia House'a od samego początku, muawhaha]
Offline
Parsknął, ponownie łapiąc jego dłoń.
- Nie denerwuj się. I nie bierz tego, tylko daj mi chwilę, dobrze? - mruknął, patrząc na niego z oczekiwaniem na jego zgodę. Po prostu chciał mu pomóc, to wszystko. Zrobiłby to dla każdego, kto by właśnie czegoś takiego potrzebował. W koncu, był aniołem, prawda?
Offline
-Czekaj, niech się zastanowię - powiedział, patrząc mu w oczy. - Nadal nie.
Tym razem nie dał już zablokować mu swojej dłoni i po prostu połknął tabletki, nie spuszczając wzroku z anioła. Nie chciał żadnej boskie pomocy. To, co wymyśliła ludzkość, leki i inne proszki były wystarczające. Ze światem nadludzi chciał mieć jak najmniej wspólnego.
-Powinieneś znaleźć sobie inną ofiarę losu, której mógłbyś pomagać, ze mnie i tak już nic nie będzie - powiedział, nie zwracając uwagi na fakt, że było to powiedziane dość ostro.
Offline
Spojrzał na niego ze zdziwieniem, po czym zrobił minę, jakby właśnie dostał w twarz. Bolało. To, że nie chciał mu zaufać, pomóc w czymś tak drobnym i tak naprawdę, bez znaczenia. Przez tabletki mógłby łatwo się wykończyć, a jego interwencja nikomu by nie zaszkodziła.
- Ale... - powiedział, jednak zupełnie nie wiedział, co chciał powiedzieć. - Nie jesteś ofiarą losu. I nawet tak nie myśl! Dla mnie to nieprawda... - mruknął, wpatrując się w swoje dłonie. Kompletnie go odrzucał, a Oliver czuł się z tym naprawdę strasznie.
Offline
-Nie jestem ofiarą losu? - powtórzył po nim, nie wierząc w to co właśnie usłyszał. Prychnął, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Patrzysz na faceta, który od czterech lat nie może ustać na własnych nogach, nie wejdzie nigdzie gdzie są schody, na kogoś kogo ludzie patrzą z wyższością, a istoty nocy nawet nie zwracają uwagi, uważając że kaleka i tak nie zrobi im krzywdy, na kogoś kto faszeruje się prochami, bo mimo braku czucia, ból wciąż jest aktywny, więc błagam, nie mów, że nie jestem ofiarą losu. Jestem żałosny - powiedział na jednym oddechu, patrząc mu prosto w oczy. Chyba pierwszy raz przyznał się do tego komukolwiek. Nawet sobie.
Offline
- Tyle, że to nie twoja wina. - mruknął, zupełnie mimowolnie łapiąc go za dłoń. Delikatnie i niepewnie. - Nie jesteś żałosny. Jesteś niesamowicie wręcz silny. Bo się nie poddałeś, bo wciąż walczysz. A to dopiero jest odwaga. Nie mów tak, proszę. Bo nie mówisz prawdy. Nie powinieneś przejmować się innymi. Gdyby oni znaleźli się na twoim miejscu, napewno by sobie nie poradzili i już dawno by się załamali. A ty tego nie zrobiłeś. Jesteś silny. Nie jesteś żadną ofiarą losu, rozumiesz? Nie jesteś. - powtórzył, patrząc mu prosto w oczy.
Offline